Na rynki funduszy inwestycyjnych możemy wejść w każdym momencie, jednak nie każdy miesiąc się do tego nadaje, ba, niektóre bardzo skutecznie nas do tego zniechęcają. Skoro skupiam się na określonym obszarze czasowym, warto odwołać się do historii, a ona jak zwykle daje nam odpowiednie instrumenty, z których warto korzystać. Nie wiedzieć czemu nasz mózg często podpowiada, że to tylko historyczne fakty i nie warto na ich podstawie inwestować naszą krwawicę. A jednak, skoro współczynniki są bardzo podobne od 15 lat dlaczego mamy im nie wierzyć?
Statystycznie rzecz biorąc, dla amatorów inwestowania nadchodzi złoty okres. Po pierwsze skończył się sierpień, miesiąc w którym prawdopodobieństwo zysku można obliczyć na podobnym poziomie co… rzut monetą, 50%. Dokładnie jak w Lotto, tam również jest 50% szans na wygraną, no bo albo wygrasz albo nie :). Na przełomie 15 lat, zmienność notowań w sierpniu polegała na tym, że jeden rok zakończony był dodatnio, a kolejny ujemnie. Ot cała filozofia.
Wracając do przysłowiowego złotego czasu, miałem na myśli październik i listopad. W tych okresach prawdopodobieństwo potencjalnych zysków jest wyższe (co nie znaczy pewne!) o dobrych kilkanaście punktów procentowych w odniesieniu do wspomnianego wcześniej sierpnia. Oczywiście są to dane historyczne, nie rzetelne fakty, na których warto oprzeć cały swój zgromadzony kapitał.
Czas grubo-przed-bożonaredzeniowy udzieli nam odpowiedzi (a może nas tylko w tym utwierdzi?) czy rzeczywiście przy zarządzaniu majątkiem warto polegać na historii. Ja osobiście poczynię pewne ruchy swoim kapitałem, a z końcem listopada nie omieszkam się z wami podzielić co z tego wyszło. :)